zasadze
środa, 6 lutego 2019
wtorek, 30 czerwca 2015
UZALEŻNIENIE OD ZŁEGO HUMORU
9. Jak odnaleźć spokój ducha
Nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał.
J8, 16
Rudy dorastał w domu, w którym ojciec był w zasadzie nieobecny.
Matka była w stosunku do niego nadopiekuńcza, prawdopodobnie chcąc
mu w ten sposób zrekompensować brak emocjonalnej więzi z ojcem. W
kontaktach z obojgiem rodziców Rudy czuł się niepewnie: z jednej
strony miał wrażenie, że nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań
ojca, z drugiej zaś strony nadopiekuńczość matki wywoływała w
nim poczucie, iż jej zdaniem nie jest w stanie sam niczego zrobić.
Mimo że był bardzo inteligentny i szybko uczył się
nowych rzeczy, Rudy bał się wszystkiego, co nowe. Chociaż
nienawidził swojego strachu, przez większość czasu bał się i
nic nie mógł na to poradzić.
Szef Rudy'ego polecił mu, żeby zgłosił się na terapię, gdyż
wybuchowy charakter źle wpływał na jego wyniki w pracy. Rudy nie
lubił rozmawiać ze mną na temat swojej przeszłości i przez
większość czasu trudno było mi się zorientować, co naprawdę
czuje. Podczas kilku pierwszych spotkań starałem się go nakłonić
do zwierzeń - dopóki nie odkryłem pewnej ważnej cechy jego
osobowości. Rudy potrafił odczuwać tylko dwie emocje: gniew i
apatię.
Przez większość czasu Rudy w skrytości ducha przeżywał swoje
niezadowolenie z życia. Czuł się wówczas nieszczęśliwy, mając
wrażenie, że marnuje swoje możliwości. Tylko podczas ataków
wściekłości Rudy czuł, że naprawdę żyje. Gniew pomagał mu się
skoncentrować i budził w nim ukrytą pasję.
Nietrudno było zauważyć, że uzależnienie od gniewu jest dla
Rudy'ego sposobem na ukrycie głęboko zakorzenionego poczucia braku
pewności siebie. Rudy nie miał najlepszego zdania na swój temat,
łatwo więc było zranić jego uczucia. To zaś wprawiało go we
wściekłość, a gdy już wpadał w gniew, nie umiał się uspokoić.
Gdy było już po wszystkim, Rudy obwiniał się za to, że stracił
nad sobą panowanie, co z kolei czyniło go bardziej podatnym na
zranienie w przyszłości. I tak cykl się zamykał.
Z czasem wspólnie z Rudym zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jego
brak pewności siebie wynika z poczucia całkowitego osamotnienia. Od
dziecka Rudy był przekonany, że ojciec go nie kocha, a matka nie ma
do niego zaufania. Nigdy nie miał nikogo, do kogo mógłby się
zwrócić o pomoc. Nie mając nikogo bliskiego, czuł, jakby na jego
barkach spoczywały problemy całego świata, a niewiele osób
miałoby siłę je udźwignąć. Skąd więc miał czerpać pewność
siebie?
Stopniowo Rudy pozwolił mi wziąć na siebie część swojego
emocjonalnego bagażu. Zaufawszy mi, poczuł się mniej osamotniony i
niepewny. Coraz rzadziej wpadał w gniew, ponieważ coraz rzadziej
czuł się zraniony. Nie potrzebował więc znieczulać się swoim
narkotykiem - agresją. Zrozumiał, że jest w nim mnóstwo emocji, o
których może porozmawiać z kimś, kto pomoże mu się z nimi
uporać. Rudy potrzebował kogoś, kogo mógłby wziąć za rękę,
by poczuć się bezpiecznie. Pozwalając mi „zastąpić"
swoich rodziców i czyniąc mnie powiernikiem, Rudy uświadomił
sobie ważną prawdę o naturze człowieka - prawdę, którą głosił
Jezus. Prawdziwy spokój ducha przychodzi wtedy, gdy wiemy, że jest
ktoś, na kim możemy polegać i kto sprawia, że czujemy się
bezpiecznie.
Dzięki kojącej miłości ludzi, którzy nas kochają, uczymy się
kochać samych siebie. Wiele osób skłania się ku różnego rodzaju
uzależnieniom, ponieważ nigdy nie wykształciła się w nich
umiejętność uspokajania siebie. Wykorzystują więc swoje
uzależnienia, żeby się w sztuczny sposób uspokajać lub zagłuszać
swoje lęki. Ponieważ w przeszłości nie było nikogo, kto dałby
im poczucie bezpieczeństwa, szukają antidotum na strach, aby jakoś
się z nim uporać.
Jezus wiedział, gdzie szukać spokoju ducha: w bliskości Boga.
Wszyscy pragniemy poczucia bezpieczeństwa i znajdujemy je jedynie
wówczas, gdy czujemy się chronieni przed niebezpieczeństwami
czyhającymi na nas w życiu. A czy może być bezpieczniejsze
miejsce we wszechświecie niż u boku naszego Stwórcy? Jezus
nauczał, że tylko w Bogu możemy znaleźć prawdziwy spokój ducha.
Mówił, że ci, którzy go odnajdą, nigdy nie będą sami.
MYŚL
DO ZAPAMIĘTANIA:
Ci, którzy
znaleźli
prawdziwy spokój
ducha, nigdy nie są
sami.
Rozdział książki pt. "Jezus największy terapeuta wszech czasów"
Mark W. Baker s.174
Rozdział książki pt. "Jezus największy terapeuta wszech czasów"
Mark W. Baker s.174
środa, 4 czerwca 2014
PRECZ Z TYM BOGIEM!
Mając 27 lat przybyłem
do Essen w czasie, gdy wybuchł tam strajk górników. Ludzie byli
bardzo wzburzeni. Pewnego dnia przechodziłem przez jakiś plac i
zobaczyłem mężczyznę stojącego na skrzyni. Naokoło stał tłum
ludzi, a on wygłaszał gwałtowne przemówienie. Mówił o głodnych
dzieciach, wyzysku, niskich płacach i bezrobociu. Ujrzał mnie
nagle, poznał i wrzasnął:
„Ha, jest tu klecha!
Chodź no tu!”
No, ja przeważnie
przyjmuję uprzejme zaproszenia, więc przybliżyłem się. Mężczyźni
rozstępowali się przede mną, tak że doszedłem aż do mówcy.
Stałem teraz w tłumie około stu górników. Muszę przyznać, że
czułem się trochę dziwnie – na uniwersytecie nie przygotowano
mnie na takie sytuacje. A ten tam na skrzyni zaczął:
„Słuchaj no, klecho!
Jeżeli Bóg jest, ja tam nie wiem, może i jest, to kiedy umrę,
stanę przed Nim i powiem Mu”, tu podniósł głos do krzyku:
„Dlaczego dopuściłeś
do tego, że ludzi na polu bitwy rozszarpywało na strzępy? Dlaczego
pozwalasz, żeby dzieci marły z głodu, kiedy inni wyrzucają
jedzenie, bo mają za dużo? Dlaczego pozwalasz żeby ludzie zdychali
na raka? Dlaczego? Dlaczego? A potem powiem Mu: „Ty tam! Wynoś
się! Precz! Zwiewaj!”
Tak krzyczał ten facet.
I wtedy ja też zacząłem wrzeszczeć:
„Bardzo słusznie!
Precz z tym Bogiem! Precz z nim!”
Zapadła cisza. Mówca
zrobił zdumioną minę i powiedział:
„Chwileczkę! Pan jest
przecież pastorem! Panu nie wolno krzyczeć: precz z Bogiem!”
„Słuchaj no!”
odrzekłem.
„Ten Bóg, przed którym
możesz stanąć i tak rozdzierać paszczę, który pozwala pociągać
się do odpowiedzialności i może być oskarżonym, a ty jego sędzia
– taki bóg istnieje tylko w twoim wyobrażeniu. I o takim bogu
mogę powiedzieć tylko: Precz z nim! Precz z takim głupkowatym
bogiem, którego wymyśliliśmy sobie w naszych czasach, którego
możemy oskarżać, wypędzać i wzywać z powrotem według naszych
potrzeb! Takiego boga nie ma! Ale coś ci powiem: Istnieje inny,
prawdziwy Bóg. Przed Nim ty staniesz jako oskarżony i nie będziesz
mógł w ogóle otworzyć ust, bo On ciebie zapyta:
Dlaczego mnie nie
czciłeś? Dlaczego mnie nie wzywałeś Dlaczego żyłeś w
nieczystości? Dlaczego kłamałeś, nienawidziłeś, kłóciłeś
się? Dlaczego …? Takie pytanie On tobie postawi, a ty nie będziesz
mógł odpowiedzieć, bo słowa uwięzną ci w gardle, bo nie mógłbyś
na tysiąc pytań ani na jedno odpowiedzieć! Nie ma takiego Boga,
któremu moglibyśmy powiedzieć: precz z Tobą! Ale istnieje święty,
żywy, prawdziwy Bóg, który będzie mógł kiedyś powiedzieć:
Precz z wami.
Frg. Z książki pt.
„Jezus naszym przeznaczeniem” Wilhelm Busch
niedziela, 9 marca 2014
DZIĘKUJĘ CI, BOŻE ŻE DAŁEŚ MI PORAŻENIE MÓZGOWE
Julek też jest po porażeniu i ciągle
z siebie żartuje. Jest słabo chodzący. Co znaczy, że może
kuśtykać, powłócząc nogą. Ale nie za długo, bo się chwieje i
przewraca. Wtedy znów musi trochę posiedzieć.
- Na początek chciałbym komuś podziękować – mówi Julek, kiedy już jest na scenie. Wznosi ręce.
- Dziękuję ci, Boże, za to, że uczyniłeś mnie kaleką. Gdybyś mnie takim nie uczynił, dzisiaj byłbym małorolnym chłopem, chorą wątrobą i mózgiem przeżartym wódką, który w życiu nie przeczytał książki. Dziękuję ci, Boże że dałeś mi porażenie mózgowe. Bo tylko dzięki temu w swoim życiu poznałem wielu wspaniałych ludzi, wykształciłem się i założyłem rodzinę. I zaraz dostanę oklaski. I dostaje.
Jego wystąpienie podoba się sali.
Julek urodził się w małej wsi pod
Kielcami. Był najstarszym synem. Dlatego, zgodnie z tradycją,
musiałby zostać na gospodarce. Ojciec, sam człowiek
niewykształcony, na pewno nie dałby mu się uczyć. Ta gospodarka
to był raptem kawałek pola, trochę kur i cztery krowy. I
rozpadający się dom, do którego jeszcze dziś wchodzi się przez
oborę. Jego dwaj młodsi bracia zostali na ojcowiźnie, o którą
cały czas się kłócą. Zwłaszcza kiedy są pijani. To znaczy
codziennie. A Julek, który wyjechał do ośrodka, trafił na ludzi,
którzy się nim zajęli. Okazało się, że ma duże zdolności.
Jest teraz wziętym informatykiem, ożenił się i rok temu urodziła
mu się córka. Odwiedził kiedyś rodzinny dom. Ale nie bardzo miał
o czym z braćmi gadać. Tym bardziej że Julek nie pije. Chociaż, z
powodu jego szczególnego sposobu chodzenia, ludzie na ulicy często
biorą go za pijaka.
wtorek, 4 marca 2014
Ograniczony Bóg
Frg. rozmowy bohatera książki "Chata" z Bogiem. s.117
- Mówię wam o swoich dzieciach i znajomych, o Nan, ale przecież wy wszystko o nich wiecie, prawda? A zachowujecie się, jakbyście słyszeli o tym pierwszy raz.
Sarayu sięgnęła przez stół i ujęła jego dłoń.
- Mackenzie, pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę o ograniczeniach?
- Naszą rozmowę?- Mack zerknął na Tatę, a ona tylko porozumiewawczo kiwnęła głową.
- Dzieląc się z jednym z nas, dzielisz się z nami wszystkimi - rzekła Sarayu z uśmiechem. - Pamiętaj, że są decyzje i zachowania, które ułatwiają relacje z innymi. Sam tak postępujesz, Mackenzie. Nie grasz w różne gry ani nie malujesz razem z dzieckiem, żeby pokazać swoją wyższość. Raczej postanawiasz się ograniczyć i w ten sposób wyrażasz szacunek dla drugiej osoby i łączącej was więzi. Nawet przegrywasz rywalizację, żeby okazać miłość. Nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie, lecz o miłość i szacunek.
- Tak jak teraz, kiedy opowiadam wam o swoich dzieciach?
- Narzuciliśmy sobie ograniczenia z szacunku dla ciebie. Niejako nie dopuszczamy do świadomości naszej wiedzy o twojej rodzinie. Jest tak, jakbyśmy, słuchając ciebie, po raz pierwszy się o nich dowiadywali. I czerpiemy wielką przyjemność z tego, że patrzymy na nich twoimi oczami.
- Podoba mi się to- stwierdził Mack, odchylając się na oparcie krzesła.
Sarayu uścisnęła jego dłoń.
- Mnie też! W relacjach z innymi nigdy nie chodzi o władzę, a jedyny sposób, żeby nie narzucać komuś swojej woli, to ograniczyć się i służyć. Ludzie często tak postępują wobec kalekich, chorych, biednych, obłąkanych, bardzo starych i bardzo młodych, a nawet tych, którzy mają nad nimi władzę.
Przypomina mi się sytuacja gdy kiedyś jako wychowawcy na obozie dla młodzieży graliśmy mecz piłki nożnej z młodzieżą. Byliśmy lepsi od nich i ich ogrywaliśmy. Wtedy grają dawałem im fory aby też mogli strzelać bramki. Nie podobało się to jednak moim kolegom wychowawcom i trochę patrzyli na mnie z pretensjami. Ja wolałem jednak aby to była zabawa i może nawet żeby dać im wygrać i chciałem aby to mogło nas bardziej zbliżyć do siebie niż podkreślać ten dystans, wyższość itp. Nie tłumaczyłem tego zbytnio moim kolegom, ale jednak to nie spotkało się ze zrozumieniem. Teraz gdy czytałem ten fragment książki przypomniała mi się ta sytuacja i utwierdziła mnie w wartości takiego podejścia.
- Mówię wam o swoich dzieciach i znajomych, o Nan, ale przecież wy wszystko o nich wiecie, prawda? A zachowujecie się, jakbyście słyszeli o tym pierwszy raz.
Sarayu sięgnęła przez stół i ujęła jego dłoń.
- Mackenzie, pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę o ograniczeniach?
- Naszą rozmowę?- Mack zerknął na Tatę, a ona tylko porozumiewawczo kiwnęła głową.
- Dzieląc się z jednym z nas, dzielisz się z nami wszystkimi - rzekła Sarayu z uśmiechem. - Pamiętaj, że są decyzje i zachowania, które ułatwiają relacje z innymi. Sam tak postępujesz, Mackenzie. Nie grasz w różne gry ani nie malujesz razem z dzieckiem, żeby pokazać swoją wyższość. Raczej postanawiasz się ograniczyć i w ten sposób wyrażasz szacunek dla drugiej osoby i łączącej was więzi. Nawet przegrywasz rywalizację, żeby okazać miłość. Nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie, lecz o miłość i szacunek.
- Tak jak teraz, kiedy opowiadam wam o swoich dzieciach?
- Narzuciliśmy sobie ograniczenia z szacunku dla ciebie. Niejako nie dopuszczamy do świadomości naszej wiedzy o twojej rodzinie. Jest tak, jakbyśmy, słuchając ciebie, po raz pierwszy się o nich dowiadywali. I czerpiemy wielką przyjemność z tego, że patrzymy na nich twoimi oczami.
- Podoba mi się to- stwierdził Mack, odchylając się na oparcie krzesła.
Sarayu uścisnęła jego dłoń.
- Mnie też! W relacjach z innymi nigdy nie chodzi o władzę, a jedyny sposób, żeby nie narzucać komuś swojej woli, to ograniczyć się i służyć. Ludzie często tak postępują wobec kalekich, chorych, biednych, obłąkanych, bardzo starych i bardzo młodych, a nawet tych, którzy mają nad nimi władzę.
Przypomina mi się sytuacja gdy kiedyś jako wychowawcy na obozie dla młodzieży graliśmy mecz piłki nożnej z młodzieżą. Byliśmy lepsi od nich i ich ogrywaliśmy. Wtedy grają dawałem im fory aby też mogli strzelać bramki. Nie podobało się to jednak moim kolegom wychowawcom i trochę patrzyli na mnie z pretensjami. Ja wolałem jednak aby to była zabawa i może nawet żeby dać im wygrać i chciałem aby to mogło nas bardziej zbliżyć do siebie niż podkreślać ten dystans, wyższość itp. Nie tłumaczyłem tego zbytnio moim kolegom, ale jednak to nie spotkało się ze zrozumieniem. Teraz gdy czytałem ten fragment książki przypomniała mi się ta sytuacja i utwierdziła mnie w wartości takiego podejścia.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
"Nienawidzę Jezusa"
SIŁA I PIĘKNO CHRZEŚCIJAŃSKIEGO CHARAKTERU
Oto fragment książki
Abrahama Silbersteina „... stokroć tyle otrzyma...”. Jest to
historia bułgarskiego żyda, który wychowywany był w nienawiści
do Jezusa i chrześcijan. Gdy wyemigrował do Stanów Zjednoczonych
trafił na chrześcijańskie spotkanie, gdzie żydzi opowiadali ile
zła wycierpieli od chrześcijan i jak nienawidzili Jezusa, a później
jak pokochali Jezusa. Wywołało to wielkie wzburzenie u młodego
bohatera. Gdy opuszczał spotkanie pewna kobieta wręczyła mu Nowy
Testament z prośbą o przeczytanie i powiedzenie co o tym sądzi. A
oto fragment tej książki:
„Przerzucałem
kartki książki i czytałem imiona Abrahama, Izaaka i Jakuba,
Izajasza i przypadkowo mój wzrok padł na imię Jezus. Przewracałem
dalej kartki i na następnej stronie było ono wydrukowane nawet
kilkakrotnie. Zauważyłem to przy pierwszym spojrzeniu.
- Proszę mi powiedzieć, co to za książka? - dowiadywałem się. - Wszędzie czytałem tu imię Jezus.
- To jest Nowy Testament, dzieje Jezusa, który umarł, aby ratować grzeszników – wyjaśniła mi.
- Panienko, jeżeli sądzisz, że ja należę do takich jak ci tam – i wskazałem na otaczających nas mężczyzn – to się mylisz. Nienawidzę Jezusa i nie chcę mieć nic do czynienia ani z nim, ani z jego słowem czy z jego naśladowcami. To jest to, co o tej książce myślę.
- Nie myślałam, że pan to zrobi. Miałam pana za gentlemana. Widzi pan, gentleman nie uczyniłby tego, nawet, gdyby był innego zdania. Przeczytałby książkę i gdyby się z nią nie zgadzał – no to by się nie zgadzał i to byłoby wszystko. W średniowieczu postępowano tak fanatycznie i palono książki, których naukę negowano. Myślę, że pan jest gentlemanem, więc jeszcze raz proszę, aby przyjął pan ode mnie tę książkę i przeczytał ją.
I rzuciłem książkę
na podłogę.
Panna Bunte nie
utraciła swojego przyjaznego wyrazu twarzy. Schyliła się,
podniosła książkę, otarła ją starannie, delikatnie pogładziła
okładkę i powiedziała:
I znowu wyciągnęła
do mnie dłoń z książką. Wstydziłem się. Zwyciężyła i
przekonała mnie. Zgoda, zachowałem się po prostu niemożliwie,
niegrzecznie, jak fanatyk. Czułem, jak oblewam się rumieńcem.
Zakłopotany wziąłem bez słowa książkę z jej ręki. Wsunąłem
ją do kieszeni, wymamrotałem kilka słów przeprosin, uścisnąłem
rękę, którą mi podała i wyniosłem się.
czwartek, 6 grudnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)




