wtorek, 30 czerwca 2015

UZALEŻNIENIE OD ZŁEGO HUMORU

9. Jak odnaleźć spokój ducha
Nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał.
J8, 16

Rudy był uzależniony od swojego złego humoru. Wzrost poziomu endorfin związany z wybuchami gniewu wywoływał w nim niemal euforyczne poczucie władzy i pewności siebie, ułatwiające mu radzenie sobie z życiowymi problemami. Gdy tylko Rudy czuł się niepewny lub zagrożony, miał w zasięgu ręki swój sprawdzony narkotyk. Nigdy nie czuł się zbyt długo mały i słaby, gdyż wpadając we wściekłość, mógł obrócić każdą sytuację
Rudy dorastał w domu, w którym ojciec był w zasadzie nieobecny. Matka była w stosunku do niego nadopiekuńcza, prawdopodobnie chcąc mu w ten sposób zrekompensować brak emocjonalnej więzi z ojcem. W kontaktach z obojgiem rodziców Rudy czuł się niepewnie: z jednej strony miał wrażenie, że nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań ojca, z drugiej zaś strony nadopiekuńczość matki wywoływała w nim poczucie, iż jej zdaniem nie jest w stanie sam niczego zrobić. Mimo że był bardzo inteligentny i szybko uczył się
nowych rzeczy, Rudy bał się wszystkiego, co nowe. Chociaż nienawidził swojego strachu, przez większość czasu bał się i nic nie mógł na to poradzić.
Szef Rudy'ego polecił mu, żeby zgłosił się na terapię, gdyż wybuchowy charakter źle wpływał na jego wyniki w pracy. Rudy nie lubił rozmawiać ze mną na temat swojej przeszłości i przez większość czasu trudno było mi się zorientować, co naprawdę czuje. Podczas kilku pierwszych spotkań starałem się go nakłonić do zwierzeń - dopóki nie odkryłem pewnej ważnej cechy jego osobowości. Rudy potrafił odczuwać tylko dwie emocje: gniew i apatię.
Przez większość czasu Rudy w skrytości ducha przeżywał swoje niezadowolenie z życia. Czuł się wówczas nieszczęśliwy, mając wrażenie, że marnuje swoje możliwości. Tylko podczas ataków wściekłości Rudy czuł, że naprawdę żyje. Gniew pomagał mu się skoncentrować i budził w nim ukrytą pasję.
Nietrudno było zauważyć, że uzależnienie od gniewu jest dla Rudy'ego sposobem na ukrycie głęboko zakorzenionego poczucia braku pewności siebie. Rudy nie miał najlepszego zdania na swój temat, łatwo więc było zranić jego uczucia. To zaś wprawiało go we wściekłość, a gdy już wpadał w gniew, nie umiał się uspokoić. Gdy było już po wszystkim, Rudy obwiniał się za to, że stracił nad sobą panowanie, co z kolei czyniło go bardziej podatnym na zranienie w przyszłości. I tak cykl się zamykał.
Z czasem wspólnie z Rudym zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jego brak pewności siebie wynika z poczucia całkowitego osamotnienia. Od dziecka Rudy był przekonany, że ojciec go nie kocha, a matka nie ma do niego zaufania. Nigdy nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić o pomoc. Nie mając nikogo bliskiego, czuł, jakby na jego barkach spoczywały problemy całego świata, a niewiele osób miałoby siłę je udźwignąć. Skąd więc miał czerpać pewność siebie?
Stopniowo Rudy pozwolił mi wziąć na siebie część swojego emocjonalnego bagażu. Zaufawszy mi, poczuł się mniej osamotniony i niepewny. Coraz rzadziej wpadał w gniew, ponieważ coraz rzadziej czuł się zraniony. Nie potrzebował więc znieczulać się swoim narkotykiem - agresją. Zrozumiał, że jest w nim mnóstwo emocji, o których może porozmawiać z kimś, kto pomoże mu się z nimi uporać. Rudy potrzebował kogoś, kogo mógłby wziąć za rękę, by poczuć się bezpiecznie. Pozwalając mi „zastąpić" swoich rodziców i czyniąc mnie powiernikiem, Rudy uświadomił sobie ważną prawdę o naturze człowieka - prawdę, którą głosił Jezus. Prawdziwy spokój ducha przychodzi wtedy, gdy wiemy, że jest ktoś, na kim możemy polegać i kto sprawia, że czujemy się bezpiecznie.
Dzięki kojącej miłości ludzi, którzy nas kochają, uczymy się kochać samych siebie. Wiele osób skłania się ku różnego rodzaju uzależnieniom, ponieważ nigdy nie wykształciła się w nich umiejętność uspokajania siebie. Wykorzystują więc swoje uzależnienia, żeby się w sztuczny sposób uspokajać lub zagłuszać swoje lęki. Ponieważ w przeszłości nie było nikogo, kto dałby im poczucie bezpieczeństwa, szukają antidotum na strach, aby jakoś się z nim uporać.
Jezus wiedział, gdzie szukać spokoju ducha: w bliskości Boga. Wszyscy pragniemy poczucia bezpieczeństwa i znajdujemy je jedynie wówczas, gdy czujemy się chronieni przed niebezpieczeństwami czyhającymi na nas w życiu. A czy może być bezpieczniejsze miejsce we wszechświecie niż u boku naszego Stwórcy? Jezus nauczał, że tylko w Bogu możemy znaleźć prawdziwy spokój ducha. Mówił, że ci, którzy go odnajdą, nigdy nie będą sami.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA:

Ci, którzy znaleźli prawdziwy spokój ducha, nigdy nie są sami.

Rozdział książki pt. "Jezus największy terapeuta wszech czasów
Mark W. Baker s.174

środa, 4 czerwca 2014

PRECZ Z TYM BOGIEM!

Mając 27 lat przybyłem do Essen w czasie, gdy wybuchł tam strajk górników. Ludzie byli bardzo wzburzeni. Pewnego dnia przechodziłem przez jakiś plac i zobaczyłem mężczyznę stojącego na skrzyni. Naokoło stał tłum ludzi, a on wygłaszał gwałtowne przemówienie. Mówił o głodnych dzieciach, wyzysku, niskich płacach i bezrobociu. Ujrzał mnie nagle, poznał i wrzasnął:
„Ha, jest tu klecha! Chodź no tu!”
No, ja przeważnie przyjmuję uprzejme zaproszenia, więc przybliżyłem się. Mężczyźni rozstępowali się przede mną, tak że doszedłem aż do mówcy. Stałem teraz w tłumie około stu górników. Muszę przyznać, że czułem się trochę dziwnie – na uniwersytecie nie przygotowano mnie na takie sytuacje. A ten tam na skrzyni zaczął:
„Słuchaj no, klecho! Jeżeli Bóg jest, ja tam nie wiem, może i jest, to kiedy umrę, stanę przed Nim i powiem Mu”, tu podniósł głos do krzyku:
„Dlaczego dopuściłeś do tego, że ludzi na polu bitwy rozszarpywało na strzępy? Dlaczego pozwalasz, żeby dzieci marły z głodu, kiedy inni wyrzucają jedzenie, bo mają za dużo? Dlaczego pozwalasz żeby ludzie zdychali na raka? Dlaczego? Dlaczego? A potem powiem Mu: „Ty tam! Wynoś się! Precz! Zwiewaj!”
Tak krzyczał ten facet. I wtedy ja też zacząłem wrzeszczeć:
„Bardzo słusznie! Precz z tym Bogiem! Precz z nim!”
Zapadła cisza. Mówca zrobił zdumioną minę i powiedział:
„Chwileczkę! Pan jest przecież pastorem! Panu nie wolno krzyczeć: precz z Bogiem!”
„Słuchaj no!” odrzekłem.
„Ten Bóg, przed którym możesz stanąć i tak rozdzierać paszczę, który pozwala pociągać się do odpowiedzialności i może być oskarżonym, a ty jego sędzia – taki bóg istnieje tylko w twoim wyobrażeniu. I o takim bogu mogę powiedzieć tylko: Precz z nim! Precz z takim głupkowatym bogiem, którego wymyśliliśmy sobie w naszych czasach, którego możemy oskarżać, wypędzać i wzywać z powrotem według naszych potrzeb! Takiego boga nie ma! Ale coś ci powiem: Istnieje inny, prawdziwy Bóg. Przed Nim ty staniesz jako oskarżony i nie będziesz mógł w ogóle otworzyć ust, bo On ciebie zapyta:
Dlaczego mnie nie czciłeś? Dlaczego mnie nie wzywałeś Dlaczego żyłeś w nieczystości? Dlaczego kłamałeś, nienawidziłeś, kłóciłeś się? Dlaczego …? Takie pytanie On tobie postawi, a ty nie będziesz mógł odpowiedzieć, bo słowa uwięzną ci w gardle, bo nie mógłbyś na tysiąc pytań ani na jedno odpowiedzieć! Nie ma takiego Boga, któremu moglibyśmy powiedzieć: precz z Tobą! Ale istnieje święty, żywy, prawdziwy Bóg, który będzie mógł kiedyś powiedzieć: Precz z wami.

Frg. Z książki pt. „Jezus naszym przeznaczeniem” Wilhelm Busch

niedziela, 9 marca 2014

DZIĘKUJĘ CI, BOŻE ŻE DAŁEŚ MI PORAŻENIE MÓZGOWE

Julek też jest po porażeniu i ciągle z siebie żartuje. Jest słabo chodzący. Co znaczy, że może kuśtykać, powłócząc nogą. Ale nie za długo, bo się chwieje i przewraca. Wtedy znów musi trochę posiedzieć.
  • Na początek chciałbym komuś podziękować – mówi Julek, kiedy już jest na scenie. Wznosi ręce.
  • Dziękuję ci, Boże, za to, że uczyniłeś mnie kaleką. Gdybyś mnie takim nie uczynił, dzisiaj byłbym małorolnym chłopem, chorą wątrobą i mózgiem przeżartym wódką, który w życiu nie przeczytał książki. Dziękuję ci, Boże że dałeś mi porażenie mózgowe. Bo tylko dzięki temu w swoim życiu poznałem wielu wspaniałych ludzi, wykształciłem się i założyłem rodzinę. I zaraz dostanę oklaski. I dostaje.
Jego wystąpienie podoba się sali.
Julek urodził się w małej wsi pod Kielcami. Był najstarszym synem. Dlatego, zgodnie z tradycją, musiałby zostać na gospodarce. Ojciec, sam człowiek niewykształcony, na pewno nie dałby mu się uczyć. Ta gospodarka to był raptem kawałek pola, trochę kur i cztery krowy. I rozpadający się dom, do którego jeszcze dziś wchodzi się przez oborę. Jego dwaj młodsi bracia zostali na ojcowiźnie, o którą cały czas się kłócą. Zwłaszcza kiedy są pijani. To znaczy codziennie. A Julek, który wyjechał do ośrodka, trafił na ludzi, którzy się nim zajęli. Okazało się, że ma duże zdolności. Jest teraz wziętym informatykiem, ożenił się i rok temu urodziła mu się córka. Odwiedził kiedyś rodzinny dom. Ale nie bardzo miał o czym z braćmi gadać. Tym bardziej że Julek nie pije. Chociaż, z powodu jego szczególnego sposobu chodzenia, ludzie na ulicy często biorą go za pijaka.

Frg. Książki „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy s. 243

wtorek, 4 marca 2014

Ograniczony Bóg

Frg. rozmowy bohatera książki "Chata" z Bogiem. s.117

- Mówię wam o swoich dzieciach i znajomych, o Nan, ale przecież wy wszystko o nich wiecie, prawda? A zachowujecie się, jakbyście słyszeli o tym pierwszy raz.
Sarayu sięgnęła przez stół i ujęła jego dłoń.
- Mackenzie, pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę o ograniczeniach?
- Naszą rozmowę?- Mack zerknął na Tatę, a ona tylko porozumiewawczo kiwnęła głową.
- Dzieląc się z jednym z nas, dzielisz się z nami wszystkimi - rzekła Sarayu z uśmiechem. - Pamiętaj, że są decyzje i zachowania, które ułatwiają relacje z innymi. Sam tak postępujesz, Mackenzie. Nie grasz w różne gry ani nie malujesz razem z dzieckiem, żeby pokazać swoją wyższość. Raczej postanawiasz się ograniczyć i w ten sposób wyrażasz szacunek dla drugiej osoby i łączącej was więzi. Nawet przegrywasz rywalizację, żeby okazać miłość. Nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie, lecz o miłość i szacunek.
- Tak jak teraz, kiedy opowiadam wam o swoich dzieciach?
- Narzuciliśmy sobie ograniczenia z szacunku dla ciebie. Niejako nie dopuszczamy do świadomości naszej wiedzy o twojej rodzinie. Jest tak, jakbyśmy, słuchając ciebie, po raz pierwszy się o nich dowiadywali. I czerpiemy wielką przyjemność z tego, że patrzymy na nich twoimi oczami.
- Podoba mi się to- stwierdził Mack, odchylając się na oparcie krzesła.
Sarayu uścisnęła jego dłoń.
- Mnie też! W relacjach z innymi nigdy nie chodzi o władzę, a jedyny sposób, żeby nie narzucać komuś swojej woli, to ograniczyć się i służyć. Ludzie często tak postępują wobec kalekich, chorych, biednych, obłąkanych, bardzo starych i bardzo młodych, a nawet tych, którzy mają nad nimi władzę.

Przypomina mi się sytuacja gdy kiedyś jako wychowawcy na obozie dla młodzieży graliśmy mecz piłki nożnej z młodzieżą. Byliśmy lepsi od nich i ich ogrywaliśmy. Wtedy grają dawałem im fory aby też mogli strzelać bramki. Nie podobało się to jednak moim kolegom wychowawcom i trochę patrzyli na mnie z pretensjami. Ja wolałem jednak aby to była zabawa i może nawet żeby dać im wygrać i chciałem aby to mogło nas bardziej zbliżyć do siebie niż podkreślać ten dystans, wyższość itp. Nie tłumaczyłem tego zbytnio moim kolegom, ale jednak to nie spotkało się ze zrozumieniem. Teraz gdy czytałem ten fragment książki przypomniała mi się ta sytuacja i utwierdziła mnie w wartości takiego podejścia.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

"Nienawidzę Jezusa"

SIŁA I PIĘKNO CHRZEŚCIJAŃSKIEGO CHARAKTERU


Oto fragment książki Abrahama Silbersteina „... stokroć tyle otrzyma...”. Jest to historia bułgarskiego żyda, który wychowywany był w nienawiści do Jezusa i chrześcijan. Gdy wyemigrował do Stanów Zjednoczonych trafił na chrześcijańskie spotkanie, gdzie żydzi opowiadali ile zła wycierpieli od chrześcijan i jak nienawidzili Jezusa, a później jak pokochali Jezusa. Wywołało to wielkie wzburzenie u młodego bohatera. Gdy opuszczał spotkanie pewna kobieta wręczyła mu Nowy Testament z prośbą o przeczytanie i powiedzenie co o tym sądzi. A oto fragment tej książki:
Przerzucałem kartki książki i czytałem imiona Abrahama, Izaaka i Jakuba, Izajasza i przypadkowo mój wzrok padł na imię Jezus. Przewracałem dalej kartki i na następnej stronie było ono wydrukowane nawet kilkakrotnie. Zauważyłem to przy pierwszym spojrzeniu.
    • Proszę mi powiedzieć, co to za książka? - dowiadywałem się. - Wszędzie czytałem tu imię Jezus.
    • To jest Nowy Testament, dzieje Jezusa, który umarł, aby ratować grzeszników – wyjaśniła mi.
    • Panienko, jeżeli sądzisz, że ja należę do takich jak ci tam – i wskazałem na otaczających nas mężczyzn – to się mylisz. Nienawidzę Jezusa i nie chcę mieć nic do czynienia ani z nim, ani z jego słowem czy z jego naśladowcami. To jest to, co o tej książce myślę.
    I rzuciłem książkę na podłogę.
    Panna Bunte nie utraciła swojego przyjaznego wyrazu twarzy. Schyliła się, podniosła książkę, otarła ją starannie, delikatnie pogładziła okładkę i powiedziała:
    • Nie myślałam, że pan to zrobi. Miałam pana za gentlemana. Widzi pan, gentleman nie uczyniłby tego, nawet, gdyby był innego zdania. Przeczytałby książkę i gdyby się z nią nie zgadzał – no to by się nie zgadzał i to byłoby wszystko. W średniowieczu postępowano tak fanatycznie i palono książki, których naukę negowano. Myślę, że pan jest gentlemanem, więc jeszcze raz proszę, aby przyjął pan ode mnie tę książkę i przeczytał ją.
I znowu wyciągnęła do mnie dłoń z książką. Wstydziłem się. Zwyciężyła i przekonała mnie. Zgoda, zachowałem się po prostu niemożliwie, niegrzecznie, jak fanatyk. Czułem, jak oblewam się rumieńcem. Zakłopotany wziąłem bez słowa książkę z jej ręki. Wsunąłem ją do kieszeni, wymamrotałem kilka słów przeprosin, uścisnąłem rękę, którą mi podała i wyniosłem się.